Recenzja filmu

Candyman (2021)
Nia DaCosta
Yahya Abdul-Mateen II
Teyonah Parris

Zemsta najlepiej smakuje na słodko

Choć twórcy bezpośrednio nawiązują do oryginału z 1992 roku, ich dzieło nie jest historią Daniela Robitaille'a ani Anthony'ego McCoya. To raczej opowieść o niesprawiedliwości i upokorzeniach,
Zemsta najlepiej smakuje na słodko
Na wstępie ustalmy jedno: o nowym "Candymanie" nie da się mówić, pomijając kontekst socjologiczny. Twórcy nie kryją się z odniesieniami do aktualnych wydarzeń, wyraźnie akcentując znaczenie takich ruchów społecznych, jak #BlackLivesMatter i #SayHerName, ale nie zatracają przy tym ducha oryginalnej wersji. O ile jednak odpowiedzialny za film z 1992 roku Bernard Rose naszą przewodniczką po chicagowskim getcie uczynił białą kobietę, tak reżyserka Nia DaCosta oraz producent i współautor scenariusza Jordan Peele oddają głos tym, dla których miejska legenda o bezwzględnym mordercy z hakiem zamiast ręki jest częścią kulturowego dziedzictwa.

Biali pojawiają się w rolach drugoplanowych i epizodach. Są właścicielami modnych galerii, znanymi z ciętego języka krytyczkami sztuki i policjantami, którzy najpierw strzelają, a dopiero później zadają pytania. Oddanie im tych funkcji podkreśla, że mimo poprawy warunków bytowych czarne społeczności funkcjonują w podobnym systemie co trzy dekady temu, a rasizm instytucjonalny ma się dobrze. Choć poddana procesowi gentryfikacji dzielnica Cabrini-Green odżyła, a miejsce ponurych blokowisk zajęły modne knajpki i eleganckie apartamentowce, pamięć o krwawych wydarzeniach sprzed lat pozostaje żywa. Wprawdzie młodsze pokolenie podchodzi do pogłosek o żądnym krwi duchu z dystansem, ale mało kto ma odwagę wypowiedzieć jego imię więcej niż cztery razy.


Sytuacja zmienia się, gdy legenda o Candymanie staje się źródłem inspiracji dla młodego artysty. Początkowo zaserwowana przez brata dziewczyny opowieść z dreszczykiem jest dla Anthony'ego McCoya (Yahya Abdul-Mateen II) jak ugryzienie pszczoły – niewielki, acz uciążliwy uraz. Zagłębiając się w mroczne szczegóły historii, mężczyzna coraz mocniej rozdrapuje ranę, nie pozwalając uszkodzonym tkankom na regenerację. Dzięki tej metaforze "Candyman", choć trzyma się poetyki slashera, otwiera się na body horror, a jednocześnie przygotowuje grunt do dyskusji o roli sztuki i odpowiedzialności twórcy.

Nie pozostawiające miejsca dla wyobraźni prace bohatera, delikatnie mówiąc, nie zyskują aprobaty wpływowej krytyczki (Rebecca Spence). Recepcja jego dzieła gwałtownie się zmienia, gdy pod instalacją zatytułowaną "Wypowiedz moje imię" zostają znalezione zmasakrowane zwłoki właściciela galerii i jego kochanki. Oczywiście Jordan Peele nie byłby sobą, gdyby nie punktował grozy wisielczym humorem. Mimo niewesołych okoliczności Anthony nie kryje więc zadowolenia, gdy jego nazwisko zostaje podane przez prezenterkę serwisu informacyjnego. Rozdrapana, jątrząca się rana, nie pozwoli mu jednak długo świętować sukcesu. 

Zgodnie z regułami antycznej tragedii fatum, które zawisło nad głową bohatera jeszcze w dzieciństwie, musi się wypełnić. Coraz większe zaangażowanie Anthony'ego w projekt z czasem przybiera znamiona niezdrowej obsesji manifestującej się przerażającymi zmianami zachodzącymi w jego ciele. Budując kolejne paralele między protagonistą a żądnym zemsty duchem Daniela Robitaille'a (Tony Todd), twórcy zachęcają nas do spojrzenia w lustro. Odbijająca się z nim seria wstrząsających zbrodni jest wyrównaniem rachunków za dziesięciolecia wypełnione gwałtem i morderstwami, a złowrogie brzęczenie odbijających się od jego tafli pszczół – domaganiem się sprawiedliwości ze strony ofiar.  


Choć twórcy bezpośrednio nawiązują do oryginału z 1992 roku, ich dzieło nie jest historią Daniela Robitaille'a ani Anthony'ego McCoya. To raczej opowieść o niesprawiedliwości i upokorzeniach, odczłowieczeniu i usystematyzowanej przemocy przez dziesiątki lat będących udziałem czarnej społeczności. Jako monstrum powołane do życia z jej bólu i gniewu Candyman staje się symbolem zbiorowej krzywdy i wynikającej z niej chęci odwetu. Na jego tożsamość w równym stopniu składa się budzący grozę, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwy mężczyzna rozdający dzieciom cukierki, którego prawdziwego imienia niemal nikt już nie pamięta (Michael Hargrove), czternastolatek niewinnie skazany na krzesło elektryczne czy mężczyzna mówiący siedzącemu na jego gardle policjantowi, że nie może oddychać. Ich pojedyncze głosy, zbyt ciche, by zostać wysłuchane, jako chór nabierają mocy. Coraz głośniejsze brzęczenie roju to zapowiedź nadchodzącej zemsty. 
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones